Jeśli znamy się już jakiś czas to na pewno wiecie, że uwielbiam kolorowe, wręcz pstrokate makijaże. Jakie bym jednak kolory nie wybierała – to szare, bure, beże i brązy są podstawą makijażu. Dlatego i takie cienie znajdują się w mojej kolekcji.

 

Meet Matt(e) Nude bardzo długo była na mojej wishliście, zawsze bardzo mi się podobała i cieszę się, że ją mam 🙂

Przez kilka lat używałam palety cieni Sleek „Au Naturel”. Bardzo ją sobie chwaliłam i używałam do prawie wszystkim makijaży. Naturalna kolej rzeczy – cienie się zużyły, kilka z nich praktycznie zupełnie zniknęło. Miałam co prawda trochę innych matowych cieni rozsianych po różnych paletach Sleek w mojej kolekcji, ale dla wygodny chciałam mieć te podstawowe nudziaki zebrane w jedną paletę. Jestem w miarę na bieżąco co tam ciekawego pojawia się na rynku, dlatego szybko zdecydowałam co kupić jako następstwo „Au Naturel”. Paleta Sleek nie była zła, ale chciałam wypróbować coś nowego, może lepszej jakości. Zauważyłam też, że zużyłam przede wszystkim matowe cienie, natomiast z metalicznych zniknął mi tylko ten najjaśniejszy, dlatego pomyślałam o zakupie palety z samymi matami. Do kolorowych makijaży lubię dodawać stonowane nudziaki np. w załamanie powieki, dlatego zależało mi też na standardowej, uniwersalnej tonacji. theBalm „Meet Matt(e) Nude” wydawała się idealna. Ponieważ kosztuje dość sporo, bo ponad 150 złotych – sporo czasu spędziła na mojej wishliście, zanim do mnie trafiła. Jednak nie dlatego, że wahałam się, czy ją kupić – po prostu od momentu jak postanowię coś zamówić do czasu aż nazbieram przy takiej cenie mija trochę czasu. Ostatecznie trafiła do mnie ze sklepu Kosmetycznie.pl.

 

Meet Matt(e) Nude zastąpiła wysłużoną paletę Sleek „Au Naturel”

Podoba mi się styl theBalm – nawiązujący do stylu pin-up i designu rodem z lat 40 i 50. Paleta jest kartonowa, ale bardzo solidna. Lubię takie opakowania – są lekkie, nie ma obawy, że się połamią (co zdarza mi się nagminnie z innymi kosmetykami) i dobrze chroni cienie przed pokruszeniem. W środku znajduje się duże, bardzo wygodne lusterko – jedno z moich ulubionych do robienia makijażu. Podoba mi się projekt opakowania, nazwy oparte na zabawnej grze skojarzeń i imiona cieni.

Na opakowaniu jest hasło „size matt(e)rs” i oprócz frywolnych skojarzeń zgrabnie opisuje paletę – cienie są naprawdę duże. W palecie jest ich 9, a każdy z nich waży 2,83 g, czyli spokojnie dwa-trzy razy więcej niż inne cienie w standardowych paletach. Takie pokaźne rozmiary robią wrażenie i zwiastują długi związek. Szukałam tej jednej, jedynej palety nude, jako podstawę mojej pstrokatej kolekcji i jestem bardzo zadowolona, bo Matt(e) Nude to moja inwestycja na lata.

Co prawda na opakowaniu PAO (period-after-opening – termin przydatności do użycia po otwarciu) to zaledwie 12 miesięcy. W takim czasie tej palety nie da się zużyć prywatnie, do malowania tylko siebie, więc można uznać, że tak duże i dość drogie cienie są bez sensu. Ale akurat w wypadku cieni do powiek zazwyczaj ignoruję te zalecenia i swoich palet używam dużo dłużej. Pilnuję się ze tuszami do rzęs, płynnym podkładem, eyelinerem czy korektorem, ale „suche” kosmetyki do makijażu trzymam przez lata. Przykładam się jednak do regularnego mycia pędzli oraz przechowywania palet w szufladzie, z dala od światła, ciepła i wilgoci.

 

Paleta Meet Matt(e) Nude ma wytrzymałe, kartonowe opakowanie

Cienie w palecie Meet Matt(e) Nude są rewelacyjnie napigmentowane. Jedne z najlepszych, jakie miałam; zdecydowanie lepsze od Sleeka. Mają przy tym miłą konsystencję, nie są zbyt kredowe, choć to maty. Pigmentacja jest tak świetna, że nawet te najjaśniejsze kolory wyraźnie wydać na mojej bladej skórze, co normalnie, w przypadku cieni innych firm nie ma miejsca. Co więcej, te cienie są tak dobrze napigmentowane, że wystarczy lekkie dotknięcie pędzlem aby przenieść kolor na powiekę. Sprawia to, że są szalenie wydajne – minął rok regularnego używania i jak na razie tylko w jednym cieniu powstał lekki dołek. Co prawda ja nie maluję się codziennie, a jak już robię makijaż to sięgam po cienie z różnych palet, ale po Meet Matt(e) sięgam najczęściej, a zużywają się wyraźnie wolniej, niż inne (np. Sleek).

Tonacja cieni jest neutralna w stronę chłodnej. Teraz na topie są ciepłe, wręcz pomarańczowe cienie, dlatego Meet Matt(e) Nude nie wpisuje się w to co aktualnie modne. Sama lubię ten nowy trend, ale ciepłych cieni mam pod dostatkiem (mogę nawet śmiało powiedzieć, że przeważają w mojej kolekcji), dlatego zależało mi na czymś chłodniejszym do zbalansowania makijażu. Dla mnie tonacja tej palety theBalm jest odpowiednia i na tyle uniwersalna, że pasuje do wszystkich moich makijaży. Zresztą takie lekko ciepłe cienie też z niej można wyciągnąć. Paleta jest chłodnawa raczej w porównaniu z tym, co teraz jest na rynku i dlatego tak ją niektórzy opisują – dla mnie jest idealnie neutralna.
Wszystkie kolory przedstawię na swatchach i opiszę poniżej, pogrupowane w trzy grupy kolorystyczne – jasne cienie, brązy oraz szaro-fioletowe.

Najjaśniejsze cienie z tej palety są rewelacyjnie napigmentowane i widoczne nawet na białej skórze.

MATT MALLOY to po prostu biały cień. Chyba wolałabym tutaj złamaną biel, bardziej waniliową, ale taki zwykły biały też daje radę – w razie potrzeby mieszam go sobie z tym żółtawym. W ogóle często mi się zdarza, że pędzlem mieszam sobie cienie z tej palety i na powiekę nakładam taki wymieszany kolor pośredni – daje to fajne efekty.

MATT LOMBARDI to jasny, stonowany żółtawy cień. Bardzo go lubię, pasuje do mojej karnacji dość dobrze.

MATT SINGH – to taka chłodna brzoskwinia. W sumie rzadko go używam, choć generalnie podoba mi się, ładnie wygląda z brązami.

Brązy są dość ciemne, ale stanowią zgrany zespół – ciepły, neutralny i chłodny. Każdy z nich sprawdzi się też jako cień do brwi.

MATT ROSEN to bardzo ładny brąz. W ciepłej tonacji, ale w taki ładny sposób, bez brzydkiej rudości. Najjaśniejszy z całej trójki, ale wciąż za ciemny, żeby nazwać go „średnim brązem”.

MATT GARCIA to idealnie zbalansowany neutralny brąz. Dość ciemny

MATT WOOD jest najciemniejszy z tej trójki i zarazem jest moim ulubieńcem. Chłodny, intensywny, głęboki brąz.

Szarości z fioletowym to moje ulubione cienie w załamanie powieki.

MATT ABDUL to mój ulubiony cień z całej palety i w sumie jedyny, który ma wyraźnie zarysowany dołek od zużycia. To dość jasny szary, ale nie taki zwykły – tylko lekko złamany w stronę „warm gray”. Dla mnie to najpiękniejszy szary cień ever, uwielbiam go do załamania powieki w moim podstawowym makijażu, doskonale pasuje do mojej skóry i pięknie komponuje się z innymi cieniami, których używam.

MATT JOHNSON to dość ciemny, chłodny szary. Taki grafitowy. Czasem nakładam go w zewnętrzny kącik powieki oraz pogłębiam nim przyciemnienie załamania wraz z cieniem Matt Abdul. Ten grafit często też mieszam z brązem Matt Wood.

MATT HUNG to bardzo zgaszony, ciepło-neutralny fiolet z szarymi tonami. Bardzo ten kolor lubię, bardziej w sumie, niż standardowe brązy. Wygląda naprawdę pięknie i ciekawie w makijażu.

Jeśli chodzi o pracę z tymi cieniami – makijaż wykonuje się nimi bardzo przyjemnie. Pięknie się nakładają i rozcierają, nie osypują. Jednak trudno mi przegotować przykładowy makijaż z nimi w roli głównej, ponieważ dla mnie zawsze są dodatkiem, bazą lub uzupełnieniem dla błyszczących lub kolorowych cieni. Chyba ani razu nie pomalowałam się wyłącznie cieniami Meet Matt(e) Nude.

Ze względu na to, że tutaj są same cienie o matowym wykończeniu – nie jest to uniwersalna paleta. Jednak u mnie się sprawdza rewelacyjnie w roli bazy, ponieważ doskonale uzupełnia kolorowe, perłowe i metaliczne cienie po które zazwyczaj sięgam. Dla mnie jest dobrana idealnie, dobrze sobie przemyślałam jakiej palety potrzebuję i Meet Matt(e) Nude to mój must have. Mimo to sobie sprawę, że może to nie być paleta dla każdego, ponieważ wymaga uzupełnienia kolekcji o błyszczące cienie, nie wystarcza samodzielnie do przygotowania pełnego makijażu oka. Wszystko zależy zatem od Waszych potrzeb, preferencji (czy w ogóle lubicie maty?) i tego jakie już macie cienie w swojej kolekcji.

 

Matt ładnie się do Was uśmiecha 😀

Co myślicie o tej palecie?
Ciekawa jestem jaka jest Wasza ulubiona (lub wymarzona) podstawowa paleta cieni nude i czym kierowaliście się przy jej wyborze? 🙂